Jestem tu, by wyznać: to mój Bóg. D A Dobry i łaskawy, cały – tak wspaniały, D G Ponad wszystko cenny dla mnie jest. 2. Ty czasów Król, wywyższony na wieki, Jaśnieje w niebie Twój tron Zszedłeś na ziemię, by stać się człowiekiem, By rajem stał się mój dom. A D G 3. 119. Jak łania 120. jak mi dobrze 121. Jak wielki jest Bóg 122. Jam dzieckiem Twym 123. Jam jest twój Bóg 124. Jam niegodzien Panie 125. Jeden jest tylko Pan 126. Jedno Słowo Twe 127. jedyny Pan, prawdziwy Bóg 128. Jest jedno Ciało 129. Jest w sercu moim 130. Jestem tak wdzi ęczny 131. Jestem tu by wielbi ć 132. Jeste ś blisko mnie 133. 1 Bracia moi, niech wiara wasza w Pana naszego Jezusa Chrystusa uwielbionego nie ma względu na osoby. 2 Bo gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie 1 człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, 3 a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: «Usiądź na zaszczytnym miejscu!», do ubogiego zaś powiecie: «Stań sobie 7 Ludzie, którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. 8 Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. 9 Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił. 10 W Damaszku znajdował się Dziś tematem naszego omówienia jest: „Rozpoznanie, jak jeden Bóg dokonuje trzech etapów dzieła”. Ten temat jest ważny i bezpośrednio związany z naszym zakończeniem i przeznaczeniem. Ma też bezpośredni związek z tym, czy możemy wejść do królestwa niebieskiego. Bardzo niebezpieczne może być to, że wierzymy w Boga, lecz nie znamy Jego dzieła. Możemy stracić Boże zbawienie, Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle… Urodziłem się w rodzinie uważanej za katolicką. Otrzymałem wszystkie sakramenty. Od dzieciństwa Bóg był mi przedstawiany jako sędzia, który karze za nasze złe uczynki a za dobre wynagradza. Budził we mnie bardziej lęk aniżeli miłość, bo nigdy od Niego nic dobrego nie dostałem (tak mi się wtenczas wydawało), a życie moje nie było szczęśliwe. Raczej zawsze próbowałem się przed Nim chować, a nie Go szukać. Często bałem się Go spotkać, aby przypadkiem czegoś mi nie kazał, albo czegoś nie zabronił. Bo wiadomo - jak mi coś będzie kazał, to będzie się wiązało z jakimś wyrzeczeniem, dyskomfortem, to raczej pogorszy mi się w życiu, a nie polepszy. Odkąd pamiętam, mój ojciec nadużywał alkoholu. Często z tego powodu wybuchały w domu kłótnie, awantury. Będąc w wieku około 5 lat przyglądałem się rodzinom moich rówieśników z tak zwanych „normalnych” rodzin i zapragnąłem mieć właśnie taką kochającą się rodzinę. Babcia mówiła mi, że Bóg może spełniać nasze prośby, więc prosiłem Go sercem dziecka, aby ojciec przestał pić, aby nie było kłótni w domu, aby tata był ze mną, abym był kochanym dzieckiem. Niestety, po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia moja sytuacja w rodzinie, ojciec jak pił tak pije, bieda jak była tak i jest itd. Wniosek przyszedł szybko (...). Bóg mnie nie słucha. Bóg nie spełnia próśb. Bóg się mną nie interesuje, Bogu też na mnie nie zależy. Bóg jeśli jest, to mało Go obchodzę. Muszę sobie radzić w życiu sam i nikogo nie potrzebuję. Sakramenty Komunii świętej oraz bierzmowania przyjąłem bez wiary, bez wewnętrznej potrzeby oraz wiedzy, o co tak naprawdę w przyjmowaniu sakramentów chodzi. Inni je przyjmowali, to ja też, właśnie żeby nie być innym. Lecz moje serce wcale do Boga się nie zbliżyło a przynajmniej tego nie odczułem i zdanie o Nim pozostało podobne jak w dzieciństwie. Jeśli chodziłem do kościoła, to pod przymusem ze strony katechety, mamy, nakazu, bojaźni przed karą Bożą, a nie z własnego wyboru. W kościele czasem byłem (dla tradycji), ale na Mszy świętej raczej myślami, duchowo, nieobecny. Sąsiedzi uważali nas za katolicką rodzinę. Tak mijały lata bez Boga, bez spowiedzi. Ożeniłem się mamy dwójkę dzieci. Pracując zawodowo, układało się nam wspaniale, ale do czasu. Spotkałem kiedyś człowieka z innej kultury, który zapytał mnie, czy wierzę w Jezusa i czy jestem katolikiem. Trochę zaskoczony pytaniem, trochę przestraszony, na dwa pytania odpowiedziałem negatywnie (czyt. zaparłem się Boga). Po chwili pomyślałem: „ale ze mnie żenada” - nawet nie przyznałem się, że jestem ochrzczony, po Komunii, bierzmowany, ślub kościelny. I od tej chwili, od tamtego momentu, z perspektywy czasu dostrzegam, że Jezus wziął się za robotę. Wspaniałą pracę, którą miałem od kilku lat (czyt. dobrze płatną i nie męczącą), straciłem w chwilę (podczas nieobecności urlopowej). W gospodarstwie domowym zaczęło nam brakować pieniędzy, aby żyć na dotychczasowym poziomie, więc zaciągnąłem ogromny kredyt, którego nie mogliśmy spłacić. Po czasie pieniądze się skończyły. Nie widziałem wyjścia z sytuacji, nawet małego światełka. Pewnego wieczoru kupiłem alkohol, aby się upić. Miałem nadzieję, że smutki może staną się lżejsze do zniesienia. W domu byłem wtedy sam. Po upiciu się, myśli w mojej głowie stały się koszmarnie złe (ktoś „mi myślał”, czyt. zły duch). Zły zaczął mi przypominać wszystkie tragiczne momenty w moim życiu. Jakby patykiem rozdrapywał zagojone, zapomniane rany. Przypominał sytuacje z mojego życia, aby pokazać, jaki jestem do niczego, niekochany, wyśmiewany, nie potrafiący wyżywić rodziny, niechciany, nic dobrze nie potrafiący zrobić, bez talentów, jedno wielkie dno, nie zasługujące na czyjąkolwiek miłość lub szacunek. I ja w głębi serca przyznawałem temu rację. Powodowało to ogromny ból, ból mojej duszy, taki ból, że jedyną ucieczką od niego wydawała się śmierć, a właściwie pewność, że śmierć to najlepsze rozwiązanie. Zacząłem robić wyrzuty Bogu bez nadziei, że mi odpowie: - Dlaczego moje życie jest takie popaprane? Nie takie, jak mają inni, nie takie, jakbym chciał? Nie było odpowiedzi. Po około godzinie takich rozmyślań i płaczu byłem zdecydowany. Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle… Wszechogarniający Pokój… /jest mi tak bezpiecznie, niczego się nie boję/ Potężny ocean Miłości, ogarniający duszę moją i wlewający się do niej. Światłość niepojęta, wszędzie, biała, tak ogromna, że powinna razić, a nie razi, parzyć, a nie jest mi wcale gorąco. Jest mi tak dobrze. W życiu nie było mi tak dobrze. Wiedziałem już. Moja dusza wiedziała (mimo, że byłem przed sekundą pijany, dusza moja była trzeźwa). To Ty jesteś, Jezu (stwierdzenie ze zdziwieniem). Istniejesz naprawdę (pewność, radość). Myślałem, że Ciebie nie ma, może żyłeś kiedyś, ale nie dziś. Nie wierzyłem w Twoje istnienie tu i teraz, wiesz przecież. Już dusza moja wie i pragnie poznawać Ciebie w każdej sekundzie więcej i więcej, chcę o Tobie wiedzieć jak najwięcej, być jak najbliżej Ciebie, w Tobie, poznawać Ciebie. Tu padły słowa, których nie zapomnę do końca życia i jeszcze dłużej. Jezus (słowa): Kocham Cię (ciepły męski spokojny głos). Wielka fala miłości. Poznałem ogrom miłości Boga do mnie. Miłość zalała całą moją duszę. Rozpłakałem się. Łzy nie chcą przestać płynąć, wylewają się ze mnie strumieniami (to nie był zwykły płacz, ale rzeki łez). Jezus dał mi zobaczyć swoją duszę. - Widzę, stojąc przed Tobą, Jezu, jak nędzna jest dusza moja, mała, czarna, skulona, jakby mokra, spleśniała, cuchnąca szmata, którą nawet dotknąć przez rękawiczkę bym się brzydził - powiedziałem. Zapytałem: - Mnie? Za co mnie możesz kochać? Nędzny, marny jestem, Ty wiesz, jaki jestem. Nie jestem godzien Twojej jestem godzien kochania. Poczułem uderzenie - strumień miłości bezinteresownej, pełnej akceptacji, bezwarunkowej, za nic, od zawsze i na zawsze. Zobaczyłem małe nierozerwalne strumienie (miłości, opieki) wychodzące ze światła Jezusa do każdego człowieka i poczułem, że Bóg sam opiekuje się każdym człowiekiem i każdego bezgranicznie zna i kocha. Po odczuciu bezwarunkowej wielkiej miłości, moje nastawienie do mojej osoby się zmieniło. - Skoro jesteś i mnie kochasz tak wielką miłością i jest mi tak dobrze z Tobą... to ja już nie chcę sam, sobie odbierać życia, nie ma już we mnie takiej woli (jakby nigdy nie było), ale chcę być z Tobą na zawsze, zawsze przy Tobie, zabierz mnie ze sobą. Już wiedziałem, że On jest, jest Miłością i najlepiej przecież się zajmie moją rodziną, nie odczuwałem żadnego lęku, żalu, że zostawię bliskich na ziemi. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się, że Bóg się o nich zatroszczy w najlepszy dla nich sposób. Była chęć odejścia, ale motyw był już inny, nie chciałem odchodzić z tego świata, bo mi tak źle, ale chciałem odejść, bo jest mi tak dobrze z Jezusem. A może nie tyle odejść z tego świata, co wrócić do Ojca, do domu. Bo tam jest mój dom, moje miejsce. Nie jestem z tego świata. Jezus (myśl do mojej duszy. Z Bogiem można rozmawiać bez słów): - Znajdziesz mnie w Kościele i w Moim Słowie, nie zostawię Cię sierotą, jestem zawsze przy tobie. Teraz wiesz, że Ja jestem zawsze przy tobie i zawsze cię kochałem, kocham i będę kochał. - Ale w kościele mam Cię szukać? - zapytałem. - Ci księża są tacy... no wiesz, jacy... nie lubię ich, denerwują mnie, zawiodłem się na nich. Jezus: Choćby wszyscy kapłani na świecie Cię zawiedli, wiedz, że Ja Jestem Najwyższym Kapłanem, a Ja nigdy nie zawodzę. Za kapłanów się módl, bo są ukochanymi duszami Moimi. Wiedz, że mają dwa razy więcej pokus niż Ty. - Panie widzę swoją duszę i wiem jaka jest. Ale stojąc przed Tobą w Oceanie Twojego Pokoju, Miłości i Światła, ja, nędznik, kocham Cię i chcę być z Tobą na wieki. Prowadź mnie do siebie, do wieczności z Tobą. Nie puszczę Ciebie, będę się trzymał… Twojej nogi. Jakbyś chciał pójść gdzieś beze mnie, nie puszczę Cię, choćby cierpienia moje na ziemi były ogromne, muszę być zawsze z Tobą na wieki, muszę, chcę, pragnę. Jezus nie powiedział mi, że mnie nie zabierze, ale dał mi odczuć, jaki będzie mój największy smutek zaraz przed wejściem do nieba. Poczułem, że będzie to smutek powodowany tym, że tak mało istnień ludzkich doprowadziłem do Boga i na tak mało zaistnień ludzi, dzieci, na tym świecie wyraziłem zgodę. Że moja radość nie będzie pełna, jeśli w niebie nie znajdzie się więcej dusz, które mógłbym przyprowadzić do Pana. Radość nie jest pełna, jeśli nie mamy się nią z kim podzielić. Chciałem, aby jak najwięcej dusz cieszyło się ze mną pobytem w niebie. Spotkanie się zakończyło tak nagle, jak się rozpoczęło. Nie wiem, ile trwało, może sekundę, może dwie godziny. Podczas przyjścia Jezusa - wiem, to dziwne - ale nie było czasu. (Po półtora roku urodził mi się syn.) Następnego dnia rano, gdy wyszedłem na ulicę, patrzyłem na twarze ludzi. Próbowałem w ich spojrzeniach dostrzec informacje, że do nich też przyszedł kiedyś Jezus, bo przecież nie jestem wyjątkowy, skoro był i u mnie, to i u nich na pewno też. Miałem przekonanie, że do nich też przychodzi, tylko nie mówią o tym fakcie. Chciałem krzyczeć na ulicy z radości, że Jezus jest. Lecz odwagi mi zabrakło. Wahadełko, które miałem z czasów młodzieńczych, wyrzuciłem do kanału ściekowego, czułem że tam jego miejsce. Zacząłem nosić krzyż na piersi, chodzić do kościoła w niedziele i niekiedy w dni powszednie, szukać Jezusa, szukać rozmowy z Nim, tyle chciałem, żeby mi powiedział, wyjaśnił. Z wielkim strachem poszedłem do spowiedzi, ale była ona bardzo krótka i płytka. O wizycie Jezusa w moim domu i duszy kapłanowi nawet nie wspomniałem. Znowu strach, że uzna mnie za wariata. Wysłuchałem gdzieś w internecie fragmentów „Dzienniczka” Siostry Faustyny. Każdą niedzielną Mszę (przez 4 lata) ofiarowałem za dusze czyśćcowe i prosiłem świętą Faustynę o obecność przy mnie na każdej Mszy Świętej, gdyż bluźnierstwa w mojej głowie i rozproszenia podczas nabożeństw były bardzo silne. Prosiłem dusze czyśćcowe o modlitwę za mnie. Po około 4 latach od opisanych powyżej zdarzeń, podczas Mszy świętej chciałem coś ofiarować Bogu, Jezusowi. Zacząłem szukać w myślach - co ja mam takiego najcenniejszego, cóż bym mógł ofiarować. Pierwsza myśl: nic nie mam. Za chwilę przyszła odpowiedź: Życie. Wolną wolę. Przyszła myśl do mojej głowy ze słowami: Życie chcesz oddać śmieciu? Wolną wolę? Spójrz na świętych, jak oni skończyli, w biedzie, zabici, zagłodzeni w celi, odrzuceni, nie rozumiani przez innych, jeden ukrzyżowany głową w dół. Tego chcesz? Wtedy to właśnie powiedziałem szybko, nie rozmyślając nad złym głosem: - Panie, po ludzku to nic nie mam (sławy, bogactwa, urody, umiejętności, talentu. pobożności), ale to, co mam, to oddaję Tobie (ręce, nogi, oczy, słuch). Niech się dzieje w moim życiu wola Twoja, co chcesz, to rób. Mam umrzeć dziś - dobra. Mam być kaleką - dobra. Mam zwariować albo być uznany za wariata - dobra. Mam być żebrakiem – dobra, zgadzam się na wszystko. Niech się dzieje wola Twoja. Niech Twój plan, nie mój, względem mojej osoby się realizuje, bezwarunkowo. Oczywiście daj, Panie, siłę, abym Twoim planom podołał, nigdy nie zwątpił, z Tobą wszystko mogę. Uświadomiłem sobie, że właściwie pierwszy raz się prawdziwie pomodliłem „bądź wola Twoja (od pojawienia się Jezusa w moim życiu klepałem pacierz rano i wieczorem, nie zastanawiając się, co właściwie mówię). Oddanie życia i woli było jak skok w przepaść. Lęk odczuwałem. Ale wiedziałem, że jak „skoczę”, bez żadnych zabezpieczeń, czyli moich pomysłów na życie, On mnie złapie. On ma dla mnie swój plan, a ja jestem gotów go wypełnić (byle bym tylko był z Nim w niebie). Kilka dni później prosiłem Ducha Świętego o dobrą spowiedź, był czas przed Wielkanocą. Czułem, że dotychczasowe spowiedzi były nijakie, z marszu, na szybko, pobieżne, bez wiary, że w konfesjonale jest Jezus. Chciałem się wyspowiadać z całego życia. Podczas spowiedzi wymieniłem parę grzechów, ale też wyznałem, że zgrzeszyłem, łamiąc wszystkie przykazania Boże (z racji na kilkudziesięcioletnią nierzetelną moją spowiedź, nie byłem w stanie przypomnieć sobie moich wszystkich grzechów), nawet zabiłem, tak zabiłem Boga, Jezusa, swoimi grzechami, moje grzechy przybiły go do krzyża, chcę wrócić do Boga, prosić o wybaczenie. Po rozgrzeszeniu, rozpłakałem się jak wariat. Zaczęło się na dobre. Wychodząc z kościoła zobaczyłem, że coś się zmieniło na świecie. Kocham wszystkich ludzi, kocham siebie, kocham trawę, każdy liść na drzewie był bardziej zielony, kontury kształtów bardziej zarysowane. W każdym z tych liści widziałem dzieło Boga. Chciałem tańczyć, śpiewać, skakać. Biec do ludzi ze słowami: „Jezus mnie i Ciebie kocha”. Nogi stały się lżejsze, jakbym unosił się 10 cm nad ziemią. Przyszedłem do domu i powiedziałem, że Jezus będzie z nami mieszkał. Domownicy pomyśleli, że w głowie mi się pomieszało. W tym dniu przyszło morze łask, o które nawet nie prosiłem: - Uwolnienie od gier komputerowych. Do tej chwili potrafiłem zaniedbywać rodzinę, siedząc przed komputerem. Prosiłem dzieci, aby chowały mi pyty, jak przyjdę z pracy, abym nie grał. Nieraz grałem do 2-3 w nocy. - Uwolnienie od internetu. Kiedyś przeglądałem godzinami strony, nawet te, które mnie nie interesowały. - Dar składania rąk do modlitwy na znak „czyń Panie ze mną co chcesz. Twoja wola niech się dzieje”. Ze smutkiem patrzę, jak mało osób składa ręce podczas Mszy Świętej (także kapłanów), modlę się za nie, aby oddały życie Jezusowi całkowicie i bezwarunkowo. - Wola mówienia prawdy. Chrześcijaństwo przestaje być nudne, nijakie, jeśli zaczniemy mówić prawdę. Spróbujcie, wtedy się dzieje, zły się wścieka, ludzie zaczynają cię obrażać, wyzywać itd. - Uwolnienie od pornografii. - Uwolnienie od chęci posiadania rzeczy. Kupowania. Marzeń o posiadaniu czegoś materialnego. - Niesamowity głód Słowa Bożego. Do dziś trudno przeżyć jeden dzień bez Pisma Świętego i rekolekcji, kazań wysłuchanych w internecie. Bóg zmienił zniewalający internet na służący do wyszukiwania Jego Słowa, nauki Kościoła, żywotów świętych. Otoczyłem się przedmiotami przypominającymi mi o Bogu, aby w roztargnieniu dnia o Nim nie zapominać: obrazki, cytaty z Pisma Świętego, aplikacja z Biblią w telefonie, wyświetlacz z wizerunkiem Jezusa itp. - Tęsknota za Jezusem. Chęć wykonywania każdej czynności z Jezusem. Nawet małej, typu przekopanie ogródka. - Dar częstej spowiedzi. - Przestały mi się podobać piosenki niereligijne. - Dar modlitwy. Modlitwa stała się dziękowaniem, a nie proszeniem. Bóg wie, co mi potrzeba, i to otrzymam. Wystarczy tylko dziękować i Go kochać, prosić o miłosierdzie. Jeśli moja modlitwa jest prosząca, to raczej za innych niż za siebie. - Brak lęku przed śmiercią. A właściwie to ja już do Ciebie, Panie, chcę, chcę bardzo (oczywiście proszę Boga, że zejdę z tego świata to tylko dla nieba). Dał mi raz usłyszeć słowa szatana, a brzmiały one „zniszczę cię świnio” (jak tak o mnie myśli, to chwała Panu, gorzej jakby mnie miał za przyjaciela i kolegę). Kiedyś naliczyłem łask 17, a pewno było dużo więcej, o których istnieniu się niedługo przekonam. Do chwili tej spowiedzi słowo „łaska” było dla mnie niezrozumiałe, martwe, wymyślone przez Kościół. Teraz już wiem, czym jest. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to, co potrzeba i zawsze w nadmiarze. Przez kilka dni czułem przeogromną obecność Ducha Świętego, obecność Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem: - Panie, już dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym innym, jak tylko o Tobie (takie głupie słowa do Boga powiedziałem). Bóg oczywiście z miłości do mnie stonował odczucie Jego bliskości po paru sekundach. A co dziwne, gdy to zrobił, zaraz zacząłem do odczuwania tej miłości tęsknić. Kilka dni później. Wyraźny głos w myślach moich powiedział mi: - Idź, przeproś księdza, z którego się wyśmiewałeś. - Panie, o tym też wiesz? - zapytałem. – Nie, nie pójdę. Wstyd mi jest iść do niego. Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym. - Idź, przeproś księdza - kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dał mi spokoju. Glos ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę, nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza i go przepraszać. Jezus bez słów, w myślach w mojej głowie, powiedział: - Jakbyś wiedział, jak mi było wstyd, wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany? Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się, ale zrobiłem to dla Ciebie. Wtedy powiedziałem: - Dobrze, jutro pójdę. Następnego dnia w pracy uporczywa, Boża myśl: „zadzwoń do księdza, sprawdź, czy jest na parafii”. Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem, jak zacznę rozmowę? - Zadzwoń do księdza, czy jest na parafii - nie ustawało w mojej głowie Odszukałem numer w internecie. Dzwonię, nikt nie odbiera. - Uff . W myślach powiedziałem: - Sam widzisz, Jezu, chciałeś, dzwoniłem, nikt nie odbiera, zrobiłem co chciałeś. Jezus: - Wsiądź w auto i jedź do niego. Co? W auto? Przecież księdza nie ma na parafii! - Wsiądź w auto i jedź do niego. Z niedowierzaniem w taki upór Jezusa sprawdziłem na mapach w internecie, jak tam trafić i ruszyłem. Jadąc, miałem myśl: zrobię, co mi Jezus mówi, ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz wrócę, i po kłopocie. Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był kościół. Jezus: - Idź do kościoła. - Ale jak, Panie? Kościół zamknięty, jest 10 rano. - Drzwi są przymknięte, ale naciśnij klamkę. Nacisnąłem, drzwi się otworzyły. Kościół był pusty. Zobaczyłem w głębi modlącego się kapłana, do którego przyjechałem. Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać. Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy. Mijały minuty. Spytałem Jezusa: - Jak mam zacząć rozmowę? - Powiedz prawdę, że Ja cię przysłałem. Pomyślałem drwiąco: Tak, powiem na wstępie nieznajomemu księdzu, że rozmawiam z Jezusem, to na pewno mnie wysłucha. A za chwilę pomyślałem, że skoro kapłan modli się do Jezusa, to na pewno Jezus zaraz mu powie, że tu czekam i czym prędzej zakończy modlitwę i do mnie przyjdzie, znając już moją historię. Mijały kolejne dziesiątki minut. - Panie, on tyle się modli, już prawie godzinę, nie mam tyle czasu, chciałeś - dzwoniłem, potem przyjechałem, a teraz czekam, pójdę już sobie, przyjadę kiedy indziej, jak będzie mniej zajęty. Jezus: - Czekasz już prawie godzinę? Ile Ja na Ciebie czekałem? Zrobiło mi się głupio. Wiem, Panie, czekałeś 38 lat. Przepraszam. Czekam dalej. Po około godzinie ksiądz zakończył modlitwy. Podszedłem z uśmiechem i drżeniem do księdza. - Chciałbym z księdzem porozmawiać. - A w jakiej sprawie? - Jezus mnie przysłał - odpowiedziałem radośnie. Nastała niezręczna cisza. Ksiądz mi się bliżej przypatrzył. Na buty, nogi, ubiór. Popatrzył w oczy: - Czy Jezus, to się okaże – odpowiedział. - Jezus, ja wiem, że to On - odparłem z pewnością i trochę obruszony. Oczekiwałem, że gdy tylko ksiądz mnie ujrzy i powiem, że przychodzę z polecenia Pana, rozłoży ręce i będzie zachwycony moją osobą, i że kto to do niego nie przyszedł, gość, do którego mówi sam Jezus i w ogóle chwała mi. Ksiądz powiedział, że skoro Jezus, to on zobaczy w kalendarzu, kiedy ma wolny termin na rozmowę, a że kalendarz ma w domu, więc poszliśmy razem. Dopadło mnie kolejne rozczarowanie i wyrzuty, w myślach sobie powtarzałem: - Jak to? To ja przyjeżdżam, dzwonię, czekam na niego godzinę, a on sprawdzi w kalendarzu? Ksiądz ustalił termin spotkania: za tydzień. Gdy przyszedł termin spotkania, pojechałem już bez lęku czy niechęci. Opowiedziałem mu moją historię. A gdy chciałem go prosić o przebaczenie za obmawianie go, jeszcze nie skończyłem zdania, a on już kiwnął głową, że wybacza. Poprosił mnie, abym wstąpił do jakiejś wspólnoty, bo sam sobie ze swoimi przeżyciami mogę nie poradzić, muszę być blisko innych katolików, księży. Na koniec rozmowy zaproponował, abym zabrał z kościoła wizytówkę strony o spotkaniach ewangelizacyjnych. W drodze powrotnej tak uczyniłem, wrzuciłem do auta, choć chęci udawania się na rekolekcje wtedy nie posiadałem. Po kilku dniach Pan kazał zapisać się na rekolekcje. Zapisałem się, bo już wiedziałem, że i tak nie da mi spokoju (za co dziś dziękuję Bogu). Było cudownie. Adoracja, Eucharystia, spoczynek w Duchu Świętym, oczyszczający śmiech, dar języków, dziękczynienie. Kościół katolicki stał się dla mnie żywym kościołem, w którym zawsze obecny jest Bóg z Jego darami. Jeśli myślicie, że przez moje doświadczenia Boga przestałem grzeszyć, to się mylicie. Może grzechów jest trochę mniej, ale jak się trafią, nie czekam ze spowiedzią, nie staram się na nie patrzeć i rozpamiętywać, pewnie będę grzeszył do końca życia. Teraz, jak mam zgrzeszyć, widzę Jego ogromną miłość do mnie i właśnie dlatego, że mnie tak kocha, to ja nie chcę grzeszyć. Mam dla kogo nie grzeszyć. Ważne jest dla mnie teraz to, że kocham Jezusa. Jestem grzesznikiem, ale dla Jezusa chcę zrobić wszystko, chcę być z Nim na wieki w niebie, On tak nas kocha. Jeśli upadnę, prędko pójdę do konfesjonału z prośbą: Ojcze przepraszam, chcę wrócić, wybacz, chce się poprawić. Wiem, że jest to dopiero początek drogi. Ale drogi najpiękniejszej na świecie, bo wiem - gdziekolwiek bym nie poszedł, cokolwiek bym nie zrobił, JEZUS zawsze będzie mnie kochał miłością bezgraniczną. Jezus daje też czasem poczuć mi, że jest ze mną, są to chwile szczególnie radosne. Ostatnio wieczorem słuchałem kazań (aplikacja w telefonie). Rano alarm ustawiony w komórce budzi mnie do pracy. Budzę się rano, zaspany, a tu zaskoczenie, gdy przy wyłączaniu alarmu w telefonie włączyło się kazanie i padły tylko te słowa: - Ty jesteś mój syn umiłowany. Szczęście wlało się do mojego serca i uśmiech zagościł na mojej twarzy na kolejne dni. Teraz te słowa są ze mną na co dzień (nawet jak robię sobie śniadanie, to mówię: Dzięki Ci, Panie, teraz Twój syn umiłowany będzie jadł kanapkę). Pozwolę sobie na parę rad dla was, kochani. Nie piszę ich dlatego, że jestem mądrzejszy od was, ale po prostu dlatego, że jeśli bym te rady wcześniej usłyszał, na pewno moja droga do Boga byłaby krótsza. Wiem, że do każdej osoby tak Jezus mówi: „Ty jesteś mój syn (córka) umiłowany”. Aby to usłyszeć, trzeba tylko - i aż - oddać swoje życie Jezusowi. Jeśli nie słyszysz Jezusa, Jego głosu, zachęcam, pomódl się krótko: „Panie chcę słyszeć Twój głos”. Jeśli nie czujesz Jego miłości, wydaje Ci się, że Go nie ma, pomódl się krótko: „Panie daj mi poczuć, jak mnie kochasz. Pokaż mi proszę”. Jezus tylko na to czeka, choć na jedną, szczerą, krótką modlitwę. Oczywiście jeśli modlitwa nie zadziała, to kolejny i kolejny dzień módl się tak samo. Pan Jezus nieraz chce sprawdzić, „jak bardzo chcesz”. Jeśli chodzisz do kościoła, bądź w nim naprawdę myślami i duszą, a nie tylko ciałem. Myśl tam tylko o Bogu, nie o sobie (ja też myślałem kiedyś o sobie, co potrzebuję, co mi Bóg mógłby dać, jeśli nie dał, ponawiałem modlitwy na następnej Mszy. Ja byłem najważniejszy nie Bóg). Nieraz kościół jest pełen ludzi, a dla Boga (ze słowami w sercu „bądź wola Twoja”) przyszło może tak naprawdę 5 - 6 osób. Komunia daje życie wieczne w niebie, wszyscy to wiemy. Dlaczego nie chodzisz co niedziela do Komunii? Hmm… Nie traktujmy Boga w naszych modlitwach jak supermarketu, darmowego sklepu, daj mi to, daj mi tamto, nie przekonujmy Boga, że opłaca Mu się coś nam dać. Nie traktujmy Boga jako kogoś trochę mądrzejszego od nas, kogoś, komu trzeba „wyklarować” nasze prośby. Jeśli Bóg jest Twoim Bogiem, zaufaj Mu do końca i oddaj Jemu swoje życie. „Skocz z góry” w nieznaną przepaść (bez zabezpieczających lin i nie myśl, co będzie, jak Go tam nie ma), a On Cię złapie i poprowadzi do siebie. Jeśli masz podjąć jakąś decyzję, a nie wiesz, którą drogę wybrać, nie rozmyślaj, nie analizuj, poproś Ducha Świętego o odpowiedź, a On Cię poprowadzi. Pamiętajmy, że Jezus jest nie tylko w niebie, ale i tu i teraz przy tobie. Poszedł do nieba, ale i jest tu (choć to sytuacja trudna dla mnie do rozumnego wyjaśnienia i nie wyjaśniam jej, tylko przyjmuję, że tak jest). Zastanów się czasem, że BOG JEST CZŁOWIEKIEM. Od jakiegoś czasu Jezus chce, abym dawał świadectwo (oczywiście też się opierałem, że nie potrafię, nie chcę, nie umiem) i że moje doświadczenie Boga nie zostało dane tylko dla mnie, opisałem je dla wszystkich, jak kazał Pan. Na pewno to nie koniec mojej drogi świadczenia o Jezusie, bo wiem, że Pan chce, abym wychwalał, głosił Jego miłość więcej i więcej. Kiedyś przepraszałem Jezusa, że rozmawiam z Nim jak z kolegą, tatą, przyjacielem, myślałem, że to niestosowne, bo Bóg jest przecież wielki, potężny, a ja, mały człowiek, zadaję Jemu jeszcze pytania. Poczułem Jego uśmiech i że taka właśnie powinna być teraz moja relacja. Na wszystkie nurtujące mnie pytania dostałem odpowiedź. Pytajcie Pana, a wam też odpowie. Masz kłopoty z ojcem, matką? Zapytaj np.: „Panie, powiedz mi, dlaczego mój ojciec taki jest?”. Kłopoty ze zdrowiem? Powiedz: „Panie, proszę, dlaczego tak jest?” i w ciszy wysłuchaj odpowiedzi. Bo kogo masz pytać, jak nie kochającego Boga, który się o ciebie troszczy!!! Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku (Księga Przysłów 3,5) Wszystkie opisane wydarzenia są prawdziwe. Z Panem Bogiem, Krzysztof, Syn umiłowany :) Autor Wiadomość Re: Bóg przyszedł do mnie lokis napisał(a):La vie belle. Ja widze tu pieciu autorow. Czterech wyszukuje w Google; "wzruszajace historie", jeden rozbawiłes mnie tym szczerym wyznaniem Oczywiście pozdrawiam wasz niezwykły przeuroczy team!Post Krzysia rozpatruje w kategorii adwentowej - Prostujcie drogi Panu! Czego i Wam, moim ulubieńcom życzę z głębi się So gru 13, 2014 22:10 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Czasami zastanawiałem się jaką drogą zechce mnie Pan prowadzić, cóż jeszcze planuje uczynić w moim życiu. Kim ja teraz powinienem być po nawróceniu? Niekiedy ogarniała mnie chęć bycia wielkim, może jak Mojżesz, Abraham lub Św. bo przecież Pan mnie chyba w jakimś celu chyba nie jedynym celem uratowania przed śmiercią, było poczęcie kolejnego myślałem, że niedługo zacznę uzdrawiać, może prowadzić całe narody do Chrystusa, może głosić proroctwa. Takie były moje „nie uczesane” myśli. Myśli nie konfrontowane na modlitwie z Bogiem. Jednak pewnego razu postanowiłem się zapytać Pana Jezusa– Kim chcesz abym był ?– Kim miałem, (mam) być w Twoim zamyśle (gdy mnie stwarzałeś)?Na odpowiedź nie musiałem długo czekać, choć jednocześnie czekałem wystarczająco długo, aby sobie pomyśleć: -Pewnie chciałeś , abym był kimś wielkim, niesamowitym, usłyszawszy ją z niedowierzaniem prosiłem o jej powtórzenie i utwierdzenie. A brzmiała ona:-sługąTak wiec z tą chwilą, choć było to trudne, porzuciłem myśli o byciu kimś nieprzeciętnie niesamowitym w oczach „świata”. Będę lub raczej jestem czasie (dzięki łasce) ucieszyłem się z tej wiadomości i zamysłu Bożego. Być sługą Boga, to coś właśnie wielkiego (choć małego dla świata). Przecież nie raz pragnąłem, aby po przejściu na tamten świat usłyszeć (...) Dobrze sługo wierny, byłeś wierny w niewielu rzeczach .. wejdź do radości i przypomniałem sobie pewne kazanie, które traktowało o tym, że cały świat został urządzony, aby służyć. Gleba, woda służy drzewom, drzewa patką i ludziom, ptaki i zwierzęta służą jako pokarm dla ludzi, ludzie służą ( lub powinni ) sobie nawzajem i Bogu. Bóg Jezus także służy ludziom- umycie nóg apostołom, stała obecność Jezusa w kościele Mistrz zniża się, aby myć nogi człowiekowi. On Bóg przyszedł na świat, aby służyć. Postawa służby jest też pierwszym owocem działania Ducha Świętego w nas. Choć kiedyś myślałem, że najważniejsze (podczas przyjścia Duch Świętego) to uczucie miłości i opieki Boga, bezproblemowa rozkosz, lecz jeśli pójdziemy dalej, dalej pozwolimy się prowadzić Duchowi powiemy: -Mów Panie sługa Twój słucha lub za Maryją„- Oto Ja służebnica Pańska”Moi drodzy, zachęcam wiec do konfrontowania swoich myśli przed Bogiem. Gdyż sami analizując swoje myśli i pragnienia narażamy się na błądzenie w naszych rozważaniach. A mój przykład niech będzie na to _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Pt gru 19, 2014 11:32 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Pomimo "nawrócenia", bardzo ciężko było mi uwierzyć, że pod postacią Najświętszego Sakramentu jest obecny-ukryty Pan Jezus. Moją siłą, wręcz było to niemożliwe. Wiem, księża powtarzali, że Jezus Tam jest i Katechizm o tym traktuje. W kościołach wierni padają na kolana z wdzięcznością, uwielbieniem, dziękczynieniem ja, klęczę nie czując za na Najświętszy Sakrament, modląc się nie odczuwałem takiej miłości jaką okazał mi Jezus podczas swojego przyjścia (ratowania mnie).Jednocześnie wiedziałem, że Pan powiedział mi, że znajdę Go w kościele i stąd szukałem Go także w Najświętszym Sakramencie. Lecz oprócz „błogostanu” „ spoczynku w Duchu” nigdy nie miałem w kościele odczucia Jego wielkiej miłości do na Mszy o uzdrowienia i uwolnienia, podczas Adoracji, kapłan powiedział, że aby ten kto nie wierzy, że pod postacią Najświętszego Sakramentu obecny jest Pan Jezus niech się pomodli słowami – wierzę Jezu, że możesz zaradzić memu niedowiarstwu. Wypowiedziałem w myślach tę krótka podczas przechodzenia z Najświętszym Sakramentem wśród wiernych zgromadzonych w Kościele, co chwila zatrzymywał się i zbliżał się do mnie (tego niedowiarka), zastanawiałem się jak powinienem się zachować, być smutnym jak inni, czy zamyślonym, może wesołym, że Jezus jest blisko, mimo, że mało w to kapłan błogosławił mnie Najświętszym Sakramentem postanowiłem, że będę uśmiechnięty i zadowolony. Będąc na kolanach, po chwili poczułem taką samą Miłość Jezusa do mnie, jaką odczułem kiedyś podczas Jego objawienia. Ta sama bezgraniczna, bezwarunkowa Miłość. Jedyną reakcją ciała i duszy na te Miłość znowu był płacz. Przy spotkaniu tak wielkiej Miłości chyba nie można inaczej zareagować, no... może ja nie potrafię. Płacz i wdzięczność za tę Miłość, za to że Jezus jest. Po prostu inaczej nie można. I w tym samym momencie przyszło, uczucie żalu, niecierpliwości, że się nie jest jeszcze z Jezusem na zawsze w niebie... na wieczność w Tej Miłości..Wiele osób chciałoby, aby Pan Jezus przyszedł do nich "osobowo" jak to uczynił w moim wcześniej opisanym świadectwie. Lecz chce wam zaświadczyć, że Jezusa osobowego, prawdziwego, kochanego, zmartwychwstałego, żywego, spotkamy także w Najświętszym Sakramencie. Jest to ta sama, Niepojęta, Bezwarunkowa, Wszechpotężna którzy nigdy nie doświadczyli Miłości Jezusa Osobowego, nie wierzą w Jego osobową obecność w Najświętszym Sakramencie, zachęcam do stanięcia w tej prawdzie przed sobą samym i do modlitwy - wierzę Jezu, że możesz zaradzić memu niedowiarstwupo przyznaniu się do tego faktu, żadna kara mnie nie spotkała,wręcz przeciwnie....nagroda ...realne przyjście Miłości, Żywego Boga, Jezusa. Moi drodzy musimy szukać Jezusa, a na pewno Jego znajdziemy. Sam nam o tym odczucia żywego Boga, nasza wiara będzie tylko szlachetnym systemem moralno- etycznym. Systemem w którym, będzie nam trudno wytrwać, a niekiedy może stać się to odczucie osobowego Boga, pewność Wielkiej Miłości Jezusa do Ciebie, do mnie, pewność, że Jezus chce mieć nas zawsze i na zawsze blisko... nadaje sens wszystkiemu. _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Pt gru 19, 2014 11:33 andej Dołączył(a): Wt sty 07, 2014 13:31Posty: 2648 Re: Bóg przyszedł do mnie Dzięki Ci KRZYFOTOFSYNU za piękne świadectwo. Widać cały czas byłeś otwarty na Boga. Życzę CI wiele szczęścia z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Opieki Boskiej w Nowym 2015 Roku. Pt gru 19, 2014 14:00 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Z okazji Świąt. Życzę wszystkim i sobie, aby Chrystus narodził się w naszych sercach. Zamieszkał i został w nich godnie nie umarł, Jezus żyje. _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Śr gru 24, 2014 10:38 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Opowiadając swoje "rewelacje" o Bogu, czasami ludzie próbują prostować moje myślenie, że "odczucia to nie jest wiara". Myślę, że Pan pragnie, aby każdy z nas poczuł jego miłość, łaskę. Choć niektórzy mówią „Bóg to nie perfumy, aby Jego czuć”.Pewnie jestem taki „niewierny Tomasz”, choć On wcale nie był taki niewierny , bo mimo wszystko, jako pierwszy z Apostołów przyznał „Pan mój i Bóg mój”. I ta właśnie niewiara paradoksalnie przybliżyła go do "wyznania wiary ". Myślę (a raczej jestem przekonany), że Bóg chce robić w naszym życiu cuda i te małe i te większe. Chce być z nami stale, podobnie jak rodzic z małym to za ojciec, który zostawia dziecko, wyjeżdża w dalekie kraje? I mówi :-Nawet do ciebie nie zadzwonię, „prezentów” nie będę tobie przesyłać, nigdy ciebie nie przytulę i nie powiem, że ciebie kocham, ale ty masz mnie kochać, dzwonić do mnie rano i wieczorem no i obowiązkowo w niedzielę, a ja będę tylko słuchał twojego głosu w słuchawce i milczał...jak będziesz to wszytko robił... to kiedyś ho... ho... ho... za 20-30 lat będziemy razem i tobie to wynagrodzę i będzie super. -To wiesz młody, będzie tobie bardzo ciężko ale bądź dzielny,.. będzie kiedyś ekstra.. czekaj i pisz do mnie, a ode mnie na nic nie licz, niczego nie oczekuj i nie waż się o nic prosić...Z całym szacunkiem, to jest ojciec? A nasz Bóg jest przecież Najlepszym Ojcem na świecie _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Wt cze 16, 2015 8:06 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Czasami miałem wiele pytań, wątpliwości, niejasności odnośnie Osoby Boga, Jego sposobie działania w naszym życiu i życiu Nieba, Jego planach itd. Niekiedy (raczej prawie zawsze) po lekturze lub wysłuchaniu czytań z Pisma Świętego niewiele z Nich rozświetlić swój umysł (oprócz słuchania wyjaśnień księży, wykładni Pisma Świętego) odwiedzałem katolickie fora internetowe z nadzieją, że znajdę na nich wiele odpowiedzi na swoje wątpliwości. Posłucham mądrzejszych od tych forach bardzo często widoczne jest „roztrząsanie” zamiarów i planów Boga, analizowanie, a co smutne, udowadnianie racji i przekonywanie do „swoich jedynie słusznych prawd” innych dyskutantów. Pomyślałem, że przecież ja sam często też tak robię. Próbuję odgadnąć, zrozumieć plany Boga. Niekiedy przekonuje innych do swoich racji i jestem nieraz oburzony, że mój rozmówca ich nie przyjmuje i ośmiela się myśleć inaczej niż wiecie, Bóg zawsze przychodzi z pomocą. A tym razem posłużył się księdzem Pawlukiewiczem. W internecie natrafiłem na kazanie w którym ten ksiądz wypowiedział słowa, które można usłyszeć na każdej Mszy i jedzcie. Tak, na każdej Mszy Świętej Bóg nie mówi: analizujcie, próbujcie rozszyfrować, ogarniajcie rzeczywistości Boga rozumem, przekonujcie na siłę innych do swoich racji, wiele -Bierzcie i Mnie z pokorą i wiarą. Jedzcie Mnie z ufnością małego dziecka, a nie z rozumem wielkiego naukowca, teologa, Nie musicie wiele rozumieć. Byle byście z ufnością Mnie to co jest konieczne abyście wiedzieli, wam odsłonię. _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Wt cze 16, 2015 8:07 Inny_punkt_widzenia Dołączył(a): N mar 25, 2007 18:09Posty: 3228 Re: Bóg przyszedł do mnie Krzysztofsyn Cytuj:Podobnie prostytutce Pan kazał nie grzeszyć. Idź i nie grzesz więcej. To nie była prośba, nauka, ale rozkaz, aby nie grzeszyła. I nie grzeszyła, bo Pan tak kazał, stało się jak Jezus powiedział. Prośmy Jezusa, aby kazał nam zawsze być przy Nim. Pogubiłeś się już trochę w tym świadectwie krzysztofiesynu , a i Izraelici nie błąkali się po pustyni 40 lat dlatego , że bali się walki , lecz dlatego , że grzeszyli . Podobnie też nie zgadzam się z tobą , by z zaufaniem do Boga skakać w przepaść , bo to wystawianie Pana Boga na próbę , szatan też nie może kusić ku dobremu , jak pisałeś , bo nie ostoi się długo jego królestwo , nie może wystąpić przeciw sobie . Być może słyszałeś kiedyś o tym w Piśmie Świętym ? Ale jeżeli , czytacie Pismo Święte na tych waszych spotkaniach ,, po łepkach , gdzie popadnie ,, to rzeczywiście , można później takie bzdury opowiadać . Do rzeczy : Nie chce mi się wierzyć w to twoje świadectwo , jak ty to nazywasz , to takie trochę naciągane , to tak jakbym słuchał jakiegoś młodego , ambitnego , pełnego energii , i werwy do życia księdza . Wydaje mi się , że na spotkaniach rekolekcyjnych , czy charyzmatycznych można posłuchać znacznie piękniejszych kazań i świadectw . Ale jedno jest ciekawe z tego co opowiadasz , to uczucie gorąca i ta rozmowa z Bogiem , która cię zmieniła , myślę , że temu należało by się bliżej przyjrzeć , czy mógłbyś mi to opisać bardziej szczegółowo , pisałeś , że byłeś wtedy piany , pamiętasz ? Przypomnij to sobie jeszcze raz , opisz mi to . I nie miej do mnie urazy , że ci nie wierzę . Pt cze 19, 2015 12:22 Robek Dołączył(a): So gru 20, 2014 19:04Posty: 6825 Re: Bóg przyszedł do mnie krzysztofsyn napisał(a):Teraz, mój bracie/siostro na najbliższej Mszy, nie denerwuj się, że jakaś Pani w kościele śpiewając fałszuje, dziękuj Bogu, że masz dobry słuch i słyszysz ten fałszywy ton. Nie narzekaj, że masz tyle pracy w domu, tyle do zmywania naczyń, tylko dziękuj Bogu, to znaczy, że Twoi bliscy są niedaleko. Nie narzekaj, że masz dużo do prasowania, tylko dziękuj, to znaczy, że masz dla kogo prasować. Nie narzekaj za rachunek za czynsz, tylko dziękuj, znaczy że masz gdzie mieszkać. Nie narzekaj że jesteś bezrobotny, dziękuj Bogu że nie musisz napisał(a):Kolejna łaska – to brak lęku przed śmiercią. Ja też nie boje sie śmierci, no i co z tego?krzysztofsyn napisał(a):Będąc w wieku około 5 lat, przyglądałem się rodzinom moich rówieśników z tak zwanych „normalnych” rodzin i zapragnąłem mieć właśnie taką kochającą się rodzinę. Babcia mówiła mi, że Bóg może spełniać nasze prośby, więc prosiłem go sercem dziecka, aby ojciec przestał pić, aby nie było kłótni w domu, aby tata był ze mną, abym był kochanym dzieckiem. Niestety, po paru moich modlitwach zobaczyłem, że nic się nie zmienia: ojciec jak pił, tak pije, bieda – jak była, tak i jest itd. Moja ciotka modliła sie, żeby jej mąż przestał pić, no i przestał, dostał wylewu i nie napisał(a):Jedzcie Mnie z pokorą i wiarą. Jedzcie Mnie z ufnością małego dziecka, a nie z rozumem wielkiego naukowca, teologa, Nie musicie wiele rozumieć. Byle byście z ufnością Mnie to co jest konieczne abyście wiedzieli, wam odsłonię. Wiara jest przyjacielem, rozum jest wrogiem. _________________Wymyśliłem swoje życie od początku do końca bo to, które dostałem mi się nie podobało. Pn cze 22, 2015 14:36 Mrs_Hadley Moderator Dołączył(a): So sty 03, 2015 12:30Posty: 1813 Re: Bóg przyszedł do mnie Robek napisał(a):krzysztofsyn napisał(a): Kolejna łaska – to brak lęku przed też nie boje sie śmierci, no i co z tego?Łatwo składać takie odważne deklaracje, gdy nie stoi się na skraju życia i śmierci. Bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią drugiego człowieka, czy nawet kogoś bliskiego zmienia perspektywę. Jest to jedno z najtrudniejszych doświadczeń człowieka, które destrukcyjnie wpływa na jego psychikę. Nieważne jakie jest jego przekonanie na temat życia pośmiertnego, śmierć budzi grozę. Strach przed śmiercią powoduje, że człowiek dba o swoje bezpieczeństwo i w sytuacji zagrożenia szuka wyjścia z opresji. To instynkt samozachowawczy. Każdy boi się śmierci. Umieranie nie jest przyjemne. Jednym z jego symptomów jest właśnie poczucie niepokoju, rozmowy o sprawach ostatecznych. Druga osoba to czuje, nawet jeśli chory nie chce się do tego przyznać. Zdradza go mowa ciała. Robek napisał(a):Moja ciotka modliła sie, żeby jej mąż przestał pić, no i przestał, dostał wylewu i nie modlitwie Ojcze Nasz są słowa "...bądź Wola Twoja...". Nasz pragnienia nieraz są inne niż Wola Boża. Często chcemy układać świat po swojemu, według naszych pragnień, zapominając lub marginalizując Plan Boży. To błąd wielu osób, które widzą tylko jedno właściwe rozwiązanie, a później doznają rozczarowania i są złe, że Bóg miał inny Plan. Robek napisał(a):Wiara jest przyjacielem, rozum jest i rozum (Fides et ratio) są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Sam Bóg zaszczepił w ludzkim sercu pragnienie poznania prawdy, którego ostatecznym celem jest poznanie Jego samego, aby człowiek — poznając Go i miłując — mógł dotrzeć także do pełnej prawdy o sobie Wiara bez rozumu prowadzi go do zguby. Jeżeli rozum jest wrogiem wiary, znaczy to tyle, że wiara jest słaba, krucha i chwiejna, budowana na samooszukiwaniu się. Człowiek zamiast szukać nieustannie Prawdy, podążając szlakami wytyczonymi przez Jezusa, zatrzymuje się sądząc, że nie musi już się rozwijać, bo poznał siebie, jest w posiadaniu Prawdy. Owa prawda to tak naprawdę Całun Śmierci. Póki tego nie pojmie, a nie pojmie tego dopóty rozum nie stanie się jego przyjacielem, będzie błądził. Straci kontakt z rzeczywistością, a skutki będą niezwykle bolesne, nie będzie rozumiał, dlaczego inni się od niego odsuwają. Odczyta to tak, aby pasowało do jego wizji Prawdy, a tych, którzy się z nim nie zgodzą, potraktuje jak wrogów. _________________Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost - Bóg. 1 Kor 3, 7 Pn cze 22, 2015 21:05 Robek Dołączył(a): So gru 20, 2014 19:04Posty: 6825 Re: Bóg przyszedł do mnie Mrs_Hadley napisał(a):Łatwo składać takie odważne deklaracje, gdy nie stoi się na skraju życia i śmierci. Bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią drugiego człowieka, czy nawet kogoś bliskiego zmienia perspektywę. Jest to jedno z najtrudniejszych doświadczeń człowieka, które destrukcyjnie wpływa na jego psychikę. Nieważne jakie jest jego przekonanie na temat życia pośmiertnego, śmierć budzi grozę. Strach przed śmiercią powoduje, że człowiek dba o swoje bezpieczeństwo i w sytuacji zagrożenia szuka wyjścia z opresji. To instynkt samozachowawczy. Każdy boi się śmierci. Umieranie nie jest przyjemne. Jednym z jego symptomów jest właśnie poczucie niepokoju, rozmowy o sprawach ostatecznych. Druga osoba to czuje, nawet jeśli chory nie chce się do tego przyznać. Zdradza go mowa ciała. Masz tu troche racji, takie nastawienie do życia jakie ja mam, nie wyszło mi zbytnio na zdrowie, już dwa razy byłem na krawędzi jazda rowerem w nocy bez żadnych świateł i odblasków nie jest najlepszym pomysłem, w szpitalu byłem podobno częściowo przytomny, jakieś drgawki miałem dobrze że lekarz zauważył że moge mieć krwiaka w głowie i mnie zawieźli na prześwietlenie i operacje, inaczej już by był koniec! też ostatnio w celu konserwacji, malowałem beczke od środka, przy takiej robocie to jeden maluje a drugi musi go pilnować, w końcu tymi oparami farby można sie zatruń na śmierć, zemdlałem w tej beczce, leżałem tam przez pół godziny, może nawet godzine, miałem w trakcie tego halucynacje, to było dużo lepsze od alkoholu czy tam czegokolwiek innego Życie to przekleństwo, od samego początku mi sie tu nie podobało, uwolnienie sie od tego wszystkiego mogło by być czymś bardzo ciekawym. _________________Wymyśliłem swoje życie od początku do końca bo to, które dostałem mi się nie podobało. Pn cze 22, 2015 22:17 Mrs_Hadley Moderator Dołączył(a): So sty 03, 2015 12:30Posty: 1813 Re: Bóg przyszedł do mnie Robek napisał(a):Życie to przekleństwo, od samego początku mi sie tu nie podobało, uwolnienie sie od tego wszystkiego mogło by być czymś bardzo warto udać się po profesjonalną pomoc?Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, one po prostu mają miejsce w naszym życiu i musimy się z nimi zmierzyć. Pragnienie śmierci jest ucieczką od problemów, ucieczką od myślenia jak rozwiązać problem, czasem również ucieczką od rozwiązań, które są dla nas trudne i nie chcemy z różnych względów ich wdrażać. Zmiany bowiem zawsze są trudne. Jesteśmy przyzwyczajeni do status quo. Jaki jest sens w uciekaniu od problemów? Trud, znój, pot, cierpienie, krew i łzy to coś co jest powszechne, dotyka każdego człowieka. To nieodłączny element człowieczeństwa. Jaki w tym sens? Wierzący pielgrzymuje po świecie zmierzając w jednym kierunku. Nie wszystko rozumie, nieraz gniewa się na Boga, że jego droga pełna jest cierni, ma chwile zwątpienia. Jednak idzie przed siebie, krocząc Bożymi drogami, ufając że Bóg w jego ziemskiej wędrówce zapewni mu to, czego potrzebuje. A dokąd Ty zmierzasz? _________________Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost - Bóg. 1 Kor 3, 7 Wt cze 23, 2015 15:10 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Inny_punkt_widzenia. Nie mam urazy, że mi nie wierzysz. Jedni wierzą, drudzy nie i tylko Pan wie dlaczego (ja nie wierzyłem kilkadziesiąt lat) Choć smutek nieraz przychodzi, że ludzie nie wierzą, że Jezus jest, jest cały czas obecny, żyje i nas kocha. Skoro mi nie wierzysz (dzięki za szczerość), odbieram to tak, albo uznajesz mnie za „pomylonego” albo za kłamcę (który chciał zaistnieć w internecie publikując „świadectwo”). Jeśli za umysłowo chorego, a jesteś człowiekiem wierzącym, oczekiwałbym modlitwy za mnie o wytrwałość, siłę, łaskę.. Natomiast jeśli za kłamcę ..no z takim to się w ogóle nie dyskutuje (i dopytuje o szczegóły), chyba że tylko po to, aby udowodnić i wykazać przed innymi czytającymi, jego nikczemne kłamstwo i ewentualnie ostrzec kolejnych nie sądzisz, że pisząc moje wymyślone świadectwo, mając chęć aby inni mi uwierzyli, ale wspominając w nim, że byłem pijany, to strzał w moją stopę, gol do własnej bramki, coś co może zdyskwalifikować „na starcie”. Lecz zauważ, mimo to, mając tego świadomość, nie pominąłem tego faktu, tylko ze względu na to, aby ono było prawdzie przedstawione, było dokumentem, a nie miłą i ciekawą historią /bez „słabych” punktów/ . Zastanów że opowiadam bzdury..że co wy tam czytacie po łebkach. Szybki jesteś w osądzaniu. Ja czasem też, ale walczę z tym. Tak, uważam że Jezu Ufam Tobie, właśnie to znaczy. Ufam Tobie, nie sobie. Twój plan na moje życie jest ważniejszy niż mój i świadomie godzę się go wypełnić, jaki by nie był. Tak, to szaleństwo (dla świata) uwierzyć w Boży plan, a nie swój. Uwierzyć Bogu, nie sobie. Piszesz, że całkowite zaufanie Bogu to wystawianie Jego na próbę. No cóż. Nie zgodzę się z tym. Z całego serca zaufaj Bogu nie polegaj na swoim rozsądku... (Kp Wierzyc, to znaczy zawierzyć, służyć. A nie tylko wierzyć czyli uznać za prawdę, że taki byt jak Bóg istnieje (bo tak to i szatan wierzy, a nawet wie).Tak, masz rację można posłuchać znacznie piękniejszych kazań i świadectw. Chwała o szczegóły. Nigdzie nie pisałem, że było mi gorąco, co najwyżej dziwiłem się że powinno mi być, a nie jest. Z chęcią Tobie napiszę szczegóły (jak będę potrafił), ale o co konkretnie chcesz wiedzieć ? _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Śr cze 24, 2015 11:17 krzysztofsyn Dołączył(a): Cz gru 11, 2014 16:12Posty: 52 Re: Bóg przyszedł do mnie Pisząc, że zły kusi do dobrego miałem na myśli, że pokusy (zło) przedstawia jako dobro. I tym często nas może zwieść. Aby się przed tym uchronić, przed przystąpieniem do jakichkolwiek działań powinniśmy pytać się Ducha Świętego, czy to co zamierzamy zrobić jest dobre i oczekiwane przez Niego. _________________Z całego serca Bogu zaufaj, nie polegaj na swoim rozsądku, myśl o Nim na każdej drodze, a On twe ścieżki wyrówna."Prz 3,5-6 Śr cze 24, 2015 11:33 Robek Dołączył(a): So gru 20, 2014 19:04Posty: 6825 Re: Bóg przyszedł do mnie Mrs_Hadley napisał(a):Może warto udać się po profesjonalną pomoc? Mam iść do psychologa który wmówi mi że życie jest wspaniałe? Mrs_Hadley napisał(a):A dokąd Ty zmierzasz?Do śmierci. krzysztofsyn napisał(a):Inny_punkt_widzenia. Nie mam urazy, że mi nie wierzysz. Jedni wierzą, drudzy nie i tylko Pan wie dlaczego (ja nie wierzyłem kilkadziesiąt lat) Choć smutek nieraz przychodzi, że ludzie nie wierzą, że Jezus jest, jest cały czas obecny, żyje i nas kocha. Ja ci wieże, serio Jak byś kiedy rozmawiał z Bogiem, to spytaj sie, jakie ja mam perspektywy, chodzi mi o życie rodzinne i zawodowe, jak wygląda u mnie kwestia zbawienia, czy też potępienia? _________________Wymyśliłem swoje życie od początku do końca bo to, które dostałem mi się nie podobało. Śr cze 24, 2015 15:17 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników Zawsze słyszałam, że Bóg jest moim Ojcem i wiedziałam, że jestem Jego dzieckiem. Ale nigdy tego nie czułam. To było jak formułka, którą wklepuje się przed klasówką, rozumiejąc ją nawet, ale nie doświadczając. Jestem dziewczyną, która zawsze starała się wtopić w tłum, być szarą, a najlepiej przezroczystą i niewidzialną. Wszystko dlatego, że uważałam się za gorszą niż inni i nie chciałam, żeby ta moja mała wartość wyszła na jaw. To powodowało, że zamykałam się w sobie, zamykałam się na ludzi. Poza tym byłam zawsze świadoma swojej grzeszności, miałam przed oczami ciężkie grzechy, których się dopuściłam. A najśmieszniejsze jest to, że uważałam przy tym, że jestem blisko Boga. Jeśli mnie ktoś zapytał, kim jest dla mnie Bóg, odpowiadałam, że kochającym Ojcem. A przecież tego nie czułam. W dodatku ja wcale nie wiedziałam, że tego nie czuję – po prostu nie znałam uczucia bycia córką Boga. Czułam wielki ciężar i myślałam, że tak ma być, że trzeba to zaakceptować. Żyłam więc w ciągłym przytłoczeniu i wakacji zdecydowałam się pojechać na oazowe rekolekcje wakacyjne. W jednym z pierwszych dni tych dwutygodniowych rekolekcji przyjmowaliśmy Jezusa, uznając Go za swojego jedynego Pana i Zbawiciela. Uważałam, że w moim przypadku to formalność. Przecież chodziłam do kościoła częściej niż w niedzielę, codziennie się modliłam. A jednak można tak żyć, nie znając Boga. Kiedy rzeczywiście to nastąpiło, kiedy całym sercem i umysłem powiedziałam Jezusowi: rządź mną, prowadź mnie, ogarnij mnie – jesteś moim najlepszym i jedynym Panem i Zbawicielem – łzy oczyszczenia zaczęły spływać mi po twarzy. Poczułam, jak bardzo On mnie kocha – tak bardzo, że nie mogłam w to uwierzyć. Zrobiło mi się wstyd, że Bóg kocha mnie taką słabą i brudną. Przypominały mi się wszystkie moje grzechy – te najgorsze, z których już się spowiadałam, ale chyba nie wybaczyłam ich sama sobie. I na te grzechy, na te wstrętne, grzeszne sytuacje, Jezus nałożył swoją miłość. Dał mi poczucie: „Kocham Cię taką. I wtedy, kiedy grzeszyłaś, też Cię kochałem. Zawsze Cię kocham”. To było wspaniałe, dało mi wolność, radość. Aż bałam się, że to kiedyś zniknie, że wrócę do swojego przytłoczenia i zamknięcia. I wtedy przypomniał mi się cytat z Pisma Świętego, przeznaczony na ten dzień rekolekcji: „Oto stoję u drzwi i kołaczę”… A więc to tak: kiedy ja odejdę, kiedy zamknę drzwi, On będzie kołatał, On mnie będzie szukał…Rzeczywiście. Niedługo po tym wydarzeniu w moim życiu zaszły trudne zmiany. Między innymi opuścił mnie mój tata. Tak bardzo mnie to dotknęło i skrzywdziło, że nie potrafiłam się modlić… Porzuciłam szczerą modlitwę na długi czas. Aż pewnego dnia pojechałam na kolejne rekolekcje oazowe – tym razem weekendowe. Odbywały się pod hasłem: „Miłość i miłosierdzie”. Podczas modlitwy przed Najświętszym Sakramentem ksiądz wezwał, żeby otworzyć drzwi swojego serca dla Jezusa. Nie potrafiłam tego zrobić. Czułam, że moje serce jest brudne od grzechu zaniedbania, że jest odrażające, że nie nadaje się dla Jezusa. Mimo wszystko jakaś siła uchyliła te drzwi. W głębi mojej duszy pojawił się obraz: przez bardzo wąski przesmyk uchylonych drzwi do mojego ciemnego serca wlało się światło. Wszystko wyszło na jaw: moja słabość, moje niedociągnięcia – wszystko, co chciałam ukryć przed Bogiem, przed ludźmi i przed samą sobą. I znów doznałam tego uczucia: „Kocham Cię taką, jaką jesteś. Jestem Twoim kochającym Ojcem, a Ty jesteś moją córką – piękną. Będę Cię oczyszczał, żebyś była jeszcze szczęśliwsza. Dla mnie zawsze byłaś i będziesz doskonała”. Bóg przyszedł do mnie ze swoją miłością ojcowską. Po raz pierwszy poczułam, co to znaczy być córką Boga. Okazało się, że wcześniej były to dla mnie puste słowa. Nie miałam pojęcia, jak cudownie jest tego doświadczać. I znów to samo: znów pojawił się strach, że to wspaniałe uczucie kiedyś przeminie, że wrócą szare, trudne dni. Tym razem odpowiedź na mój lęk przyszła w słowach księdza, głoszącego konferencję: „Pielęgnuj intymną więź z Bogiem”. Już wiedziałam – muszę się starać, muszę dbać o to, by być zawsze blisko Niego – nie ogólnie, nie w modlitwach wspólnotowych, ale także samodzielnie. Moja modlitwa znajoma jest tylko mi i Bogu, jest tylko nasza, intymna. On jest moim Ojcem, a ja jestem Jego córką. Przytula mnie i nie wypuszcza ze swoich ramion opublikowane na profilu DA na facebooku,Duszpasterstwo Akademickie św. Anny w Warszawie, 30 marca 2012) Żeby je zauważyć trzeba zdjąć sandały i stanąć przed Bogiem takim, jakim jesteś. Bez ubarwiania, kolorowania, nakładania makijażu duchowego czy psychicznego, bez masek i ozdóbek. Jak to zrobić? Podpowiada Grzegorz Ginter SJ. MODLITWA: czas 20 minut Tekst: Wj 3, 1-12 Spotkanie Mojżesza z Bogiem Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził [pewnego razu] owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: «Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?» Gdy zaś Pan ujrzał, że [Mojżesz] podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał niego ze środka krzewu: «Mojżeszu, Mojżeszu!» On zaś odpowiedział: «Oto jestem». Rzekł mu [Bóg]: «Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą». Powiedział jeszcze Pan: «Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba». Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga. Pan mówił: «Dosyć napatrzyłem się na udrękę ludu mego w Egipcie i nasłuchałem się narzekań jego na ciemiężców, znam więc jego uciemiężenie. Zstąpiłem, aby go wyrwać z ręki Egiptu i wyprowadzić z tej ziemi do ziemi żyznej i przestronnej, do ziemi, która opływa w mleko i miód, na miejsce Kananejczyka, Chetyty, Amoryty, Peryzzyty, Chiwwity i Jebusyty. Teraz oto doszło wołanie Izraelitów do Mnie, bo też naocznie przekonałem się o cierpieniach, jakie im zadają Egipcjanie. Idź przeto teraz, oto posyłam cię do faraona, i wyprowadź mój lud, Izraelitów, z Egiptu». A Mojżesz odrzekł Bogu: «Kimże jestem, bym miał iść do faraona i wyprowadzić Izraelitów z Egiptu?» A On powiedział: «Ja będę z tobą. Znakiem zaś dla ciebie, że Ja cię posłałem, będzie to, że po wyprowadzeniu tego ludu z Egiptu oddacie cześć Bogu na tej górze». Początek modlitwy Na początku modlitwy zrób znak krzyża i poproś Boga o łaskę, by wszystkie Twoje intencje, czyny i działania (myśli, pragnienia), były w sposób czysty uporządkowane i skierowane ku Niemu, czyli ku Miłości. Wyobraź sobie tę scenę Przeczytaj jeszcze raz dzisiejszy tekst i wyobraź sobie tę scenę. Zobacz Mojżesz, który widząc osobliwe zjawisko płonącego krzewu, zbliża się do niego. Wsłuchaj się w słowa, które padają z krzewu. Zobacz, co robi Mojżesz i jak odpowiada Temu, który do niego przemawia. Poproś o konkretną łaskę Poproś teraz o konkretną łaskę tej modlitwy: o pozwolenie Bogu na przemianę swojego serca z kamiennego w serce z ciała. Ziemia święta w twoim życiu Mojżesz jest już doświadczonym człowiekiem, ma ustabilizowane życie i właśnie jest w pracy. Pasie owce swego teścia. Spotyka go coś, czego się nie spodziewał. Słyszymy, że ukazał mu się Anioł Pański w płonącym krzewie, który palił się, ale nie spalał. Ogień bardzo często występuje w Biblii jako "miejsce" objawiania się Boga, ma bowiem naturę tajemniczą. I wobec tego znaku głos z krzewu mówi do Mojżesza, by zdjął sandały, bo ziemia, na której stoi, jest święta. Czy chodzi tu o ten kawałek pustyni czy góry? O ten konkretny? Każde spotkanie z Bogiem jest ziemią świętą. Kiedy stajesz do modlitwy - jest ziemia święta. Kiedy stajesz przed drugim człowiekiem - jest ziemia święta. Tak, tutaj też. Wszak Jezus sam powiedział, że cokolwiek uczynisz dla jednego z tych najmniejszych, Jemu uczynisz. Bóg utożsamia się z naszymi bliźnimi. Czy uświadamiasz sobie, w ilu sytuacjach dziennie stajesz na ziemi świętej? Jakie to niesie konsekwencje? Trzeba zdjąć sandały. Domyślasz się, że chodzi o pewien znak. Stanąć boso wobec Tajemnicy. Bosa stopa jest odsłonięta, więc bardziej narażona na niebezpieczeństwo skaleczenia, zranienia. Odsłonięta ukazuje swoje niedoskonałości, a nawet brud. Zdjąć sandały z nóg oznacza stanąć przed Bogiem takim, jakim jestem, bez ubarwiania, kolorowania, nakładania makijażu duchowego czy psychicznego, bez masek i ozdóbek. To stanąć przed Nim w prawdzie, która czasem jest trudna do odsłonięcia. Mówiąc inaczej, chodzi o przyjęcie Boga w świątyni Twego serca, na Twojej ziemi świętej. Bo każde spotkanie z Nim, niezależnie od miejsca, czasu, okoliczności - jest ziemią świętą. Tam Bóg do Ciebie przemawia, tam potwierdza Twoje istnienie i swoją miłość ku Tobie, tam wreszcie daje Ci misje, kierunek i cel Twojego życia. Zaprasza Cię też, by nieustannie był/a w Jego sercu, w świątyni Boga. Czy odczuwasz w sobie takie pragnienie? Czy pozwolisz, by stało się to w Twoim życiu? Na koniec modlitwy porozmawiaj o tym wszystkim z Jezusem i wypowiedz przed Nim to, co teraz czujesz lub decyzje, które podejmujesz. Nie umiałam modlić się tym psalmem. Refleksja na dzień pierwszy >> Bóg mówi o tobie moje upodobanie. Rozważanie na dzień pierwszy >> Już jutro o na znajdziecie refleksję Mai Moller na drugi dzień rekolekcji bez wychodzenia z domu - "Od Serca do serca"

jak bóg przyszedł do mnie